piątek, 4 stycznia 2013

Rekapitulacja roku 2012 - rap z USA




Pamiętacie jak pisałem, że będę starał się wrzucać coś nowego maksymalnie raz w tygodniu? Skłamałem. Było wiele niezależnych ode mnie czynników, które uniemożliwiały mi robienie tego, a zaniedbanie tych spraw mogło poskutkować przegrywaniem życia. Lecz już jestem. Jako że ten blog jest w 99% o muzyce (a przynajmniej ma być w teorii) to idąc za modą blogerską powinienem zrobić podsumowanie 2012 roku na płaszczyźnie muzycznej. Ale żeby zachować moje hipsterskie naleciałości, to nie nazwę tego podsumowaniem, tylko REKAPITULACJĄ. Brzmi bardziej profesjonalnie chyba. Zacznę może od mojego ulubionego kraju pod względem muzycznym, czyli USA. Dziś będzie rap i TOP 5 płyt (mógłbym wypisać 10, ale po piątym miejscu coraz trudniej mi ustalić kolejność, jednak w jakiś sposób opiszę resztę), oraz krótkie przemyślenia i przewidywania na rok następny. Chyba tyle słowem wstępu. Zapraszam do lektury.

MIEJSCE 5



Machine Gun Kelly - Lace Up

Debiut Kells'a nie był dla mnie szczególnie wyczekiwany. Można powiedzieć, że nie jarałem się nim w ogóle. Nie słuchałem nawet EPki wydanej przed "Lace Up". Oczywiście nie był dla mnie totalnie anonimową postacią, bo singlowe Invincible’ z Ester Dean było słuchane dość często. W dzień premiery, kilku znajomych polecało tę płytę strasznie, więc ukradłem ją i… bardzo miło się zaskoczyłem. MGK zrobił płytę w klimacie takim w jakim jest naprawdę dobry, więc na "Lace Up" znajdziemy bangery i przyspieszenia na syntetycznych bitach. Oczywiście nie mogło zabraknąć też ‘smutniejszych’ kawałków, jak ‘See My Tears’, czy ‘On My Way’. Nie spodziewajmy się jakichś rozkmin na tym albumie, bo miał bujać i swoje zadanie spełnił. Na większości utworów pojawiają się znane twarze jak m.in. Lil’ Jon, Tech N9ne, czy Bun B, czyli spece od rozpierduchy, choć uświadczymy również kobiece wokale na refrenach. Ogólnie rzecz biorąc młodzieniec z Cleveland wkupił się w me łaski i wróżę mu bogatą przyszłość, bo zdecydowanie wygrał ten rok w kategorii ‘luźnego, imprezowego rapu’. Yeah bitch, yeah bitch, call me Steve-O!


MIEJSCE 4



El-P – Cancer For Cure

Producent 2012 roku (i jeden z moich ulubionych) nie mógł zrobić słabej płyty. Nie mógł i nie zrobił. Jeśli wcześniej nie znaliście Jaime’go, to ten album pozwoli wam pokochać jego starsze produkcje, choć różni się w pewien sposób od nich, gdyż mam wrażenie, że jest bardziej stonowany. Na takim "I'll Sleep When You're Your Dead” można słyszeć naprawdę pokręcone dźwięki, które są unikalne dla Producto; "C4C" przynosi pewną odmianę, co w żadnym wypadku nie jest wadą. Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi zrobić taki bas i pierdolnięcie jak on. 'Tougher Colder Killer' z Killer Mike’m i Despotem (pierwsze wersy El-P są najlepszymi w tym roku IMO), czy 'Stay Down' poddadzą wszelkim próbom wasz sprzęt grający. Już sam wstęp wrzuca ciary na plery. Rapowo El-Producto spisuje się jak zawsze, czyli miażdży przyśpieszeniami i agresywnym flow, a jego teksty są naprawdę pokręcone i pełne przeróżnych gier słów, metafor. Niektórzy mogą nazwać to grafomanią ('The Full Retard' wywoła waszą palpitację serca, hehe), ja zawsze zbywam to śmiechem. Polecam sprawdzić również album w kolaboracji z Killer Mike’m, który jest stawiany na bardzo wysokich pozycjach, a ja się nie mogę zajarać. Najlepiej wyprodukowany album tego roku stawiam na miejscu czwartym.

MIEJSCE 3



Macklemore & Ryan Lewis – The Heist

Podobnie jak w przypadku MGK’a, do płyty Macklemore’a podchodziłem bez większej spuchy, choć znałem wcześniejsze jego dokonania, zarówno solo, jak i w duecie z Ryanem. 'Wing$', do którego powstał genialny klip, pozytywnie nastawiło mnie do tej płyty. Mogę wam powiedzieć tylko, że nikt nie ma lepszych hooków w rapie, niż te, które są na "The Heist”. Zaproszenie wokalistów i wokalistek było strzałem w dziesiątkę. Wszyscy znają styl Macklemore’a, toteż nie ma co go opisywać (deklamacje, przyśpieszenia – wszystko jest, tak jak powinno być); raper z Seattle pięknie i umiejętnie żongluje klimatem i tematyką utworów. Porusza również kontrowersyjne i niechętnie podejmowane w rapie tematy, jak sprawa homoseksualizmu w 'Same Love' ('If I was gay; I think hip-hop hates me' – jeden z mocniejszych wersów w tym roku), czy kontrast między religijnością, a alkoholizmem w 'Neon Cathedral'. Tę płytę możecie śmiało polecić znajomym, którzy nie słuchają rapu, a gwarantuję wam, że pokochają Macklemore’a od pierwszego wejrzenia.

MIEJSCE 2



Ab-Soul – Control System

Gdyby nie Kendrick Lamar, to właśnie Ab dzierżyłby palmę pierwszeństwa w tym roku. Tak na dobrą sprawę, to właśnie od tego wydawnictwa począłem słuchać na bieżąco rapu zza granicy i od tego wydawnictwa stałem się psychofanem Black Hippy. Jednym słowem, którym można opisać „Control System” jest mistycyzm. Naprawdę, słuchając tego (najlepiej nocą) w waszym pokoju zapanuje przenikliwa atmosfera i tajemniczość. Osobiście, Ab-Soul jest dla mnie jednym z lepszych obecnie tekściarzy, iż potrafi połączyć bezkompromisowość z totalnie odjechanymi rozkminami (polecam sprawdzenie kawałka 'Nibiru' wyprodukowanego przez JMSN’a). Tematyka albumu obraca się wokół osobistych przeżyć rapera (m.in. choroba, czy samobójcza śmierć dziewczyny), nie zabrakło jednak kawałków o polityce, miłości, czy ezoteryce. Wszystko jest tak umiejętnie zarapowane (a nawet zaśpiewane), że nie ma mowy o nudzie i wtórności. To tutaj znajduje się najlepszy tegoroczny singiel, czyli 'Terrorist Threats' z wariatem z Detroit – Dannym Brownem i wokalistką R&B – Jhene Aiko na featuringu. Od razu uprzedzam, że nie jest to łatwa płyta – jeśli oczekujecie bangerów i rymowania dla rymowania, to odradzam zabieranie się za to. Jednak każdy szanujący się słuchacz rapu powinien znać tę pozycję. A teraz czas na danie główne.

MIEJSCE 1



Kendrick Lamar – good kid, m.A.A.d city

Chyba nikt nie oczekiwał, że Rozi postawi na pierwszym miejscu jakąś inną płytę. Pięknie zrealizowany koncept, o którym rozpisywałem się miesiąc temu ( więcej tutaj http://rozilsky.blogspot.com/2012/11/good-kid-maad-city.html). Nic w tym roku nie mogło stanąć w szranki z dziełem K Dota, który dosłownie zmiótł konkurencję i zostawił wszystkich w tyle. Każdy aspekt na najwyższym poziomie, przeróżne smaczki i nawiązania – w mojej opinii płyta idealna. Jeśli słuchasz rapu i jesteś ogarnięty, a nie słyszałeś "good kid, m.A.A.d city", to nie jesteś ogarnięty, King Kendrick Lamar.

To moje prywatne TOP 5 tego roku. Płyty, które zaskarbiły sobie moje uszy i które zbierają mnóstwo odtworzeń na moim Laście, hehe. Jak już wspominałem na początku, zrobiłbym większe zestawienie, ale trudno mi jest uporządkować je we właściwej kolejności. OK, więc wymienię resztę albumów, które naprawdę warto przesłuchać:

- Schoolboy Q – “Habits & Contradictions”
- The Game – “Jesus Piece”
- Nas – “Life Is Good”
- JJ Doom – “Key To The Kuffs”
- Ghostface Killah & Sheek Louch – “Wu-Block”
- Krizz Kaliko – “Kickin’ & Screamin’”
- RZA – “The Man With The Iron Fists OST”
- G.O.O.D. Music – “Cruel Summer”

Chciałbym dodać, że nie planuję opisywać najgorszych płyt roku, bo po pierwsze trzymam się od takich z daleka, a po drugie nie ma sensu ich polecać. Dla mnie rok 2012 był bardzo dobry. Był rokiem, gdzie mogliśmy usłyszeć płytę dekady, wracali weterani, powstawały nowe trendy, dużo nowicjuszy pokazało pazur. Nie będę się uważał za jakiegoś guru, bo przesłuchałem pewnie zaledwie 60% tego co wyszło w tym roku, ale większość tego była naprawdę dobra. Zaległości staram się nadrabiać na bieżąco, żeby być przygotowanym na rap w 2013.
A co 2013 nam przyniesie? W mojej opinii będzie równie dobry, a może nawet i lepszy niż poprzedni. Liczę bardzo na Black Hippy, które po zdominowaniu 2012 jest na dobrej drodze do dominacji i w tym roku (Ab-Soul x JMSN – Unit 6 chociażby, czy Kendrick z J. Cole’m), "Old” Danny’ego Brown’a, "Wolf” Tyler’a, the Creatora, "Indicud” Kid’a Cudi’ego, to chyba obecnie najbardziej oczekiwane przeze mnie płyty, choć pewnie coś pominąłem. Liczę również na Drake’a, Kanye West’a, Jay’a, Method Man’a i Tonedeff’a (płyta widmo ;( ), którzy mają w planach wypuszczenie czegoś i mam nadzieję, że nie zawiodą.

Uff, jeśli dotrwałeś do tej wiadomości, to znaczy, że przeczytałeś te wypociny, które są mało profesjonalne, wiem (nie lubię opisywać muzyki, jej trzeba po prostu słuchać), ale miałem potrzebę napisania tego i pokazania moich ulubionych albumów. A może czegoś nie znaliście? Teraz czas na nasze polskie podwórko i BYĆ MOŻE r&b, oraz muzykę elektroniczną. Ale to w niedalekiej przyszłości. 

piątek, 23 listopada 2012

The Mad Writer




Na L'Orange trafiłem przypadkiem. Szperałem w poszukiwaniu nowej muzyki na pewnym znanym forum rapowym i rzuciła mi się w oczy ksywka tego producenta. Odpaliłem jego EPkę "Old Soul" ze zdjęciem kobiety z pomarańczowym kwiatem we włosach na okładce i wsiąknąłem na dobre.

Młody producent z Północnej Karoliny stawia na sampling. Czerpie garściami z muzyki lat 1920-1950 (czyli okresu, który bardzo uwielbiam) i klimat noir. Dlaczego tak uwielbiam ten klimat? Myślę, że chodzi o wszystkie czynniki w życiu, które wtedy dominowały. Kultura, styl ubierania, ta klasa i elegancja, którą mieli zarówno kobiety jak i mężczyźni. Oczywiście mam na myśli USA w tamtym okresie, bo w Europie niestety nie było za ciekawie (wiadomo dlaczego). Cała ta otoczka jest dla mnie niezwykle interesująca, co w pewien sposób widać po wyglądzie bloga. Ale wróćmy do spraw muzycznych.

"The Mad Writer", bo taką nosi nazwę trzecia EPka L'Orange'a, nie odstępuje od klimatów z poprzedniego wydawnictwa i dalej kontynuuje piękny sampling starych utworów. Jako, że na "Old Soul" mieliśmy gości na jednym kawałku, tak tutaj dostajemy ich aż na 4, co bynajmniej nie jest wadą. Są to mało znani raperzy, czy wokalistki i miałem obawy, czy wywiążą się dobrze ze swojego zadania i nie popsują klimatu płyty. Zadanie domowe odrobili na szóstkę z plusem, co możecie sprawdzić w singlu promującym album:

Nie wiem, czy da się w jakiś sposób opisać przeżycia, które odczuwamy przy słuchaniu, ale dla mnie to była podróż do knajpy w centrum Nowego Jorku lat 40., gdzie rozsiadłem się z cygarem i szklaną whiskey przy stoliku, gdzieś w cieniu. Miód dla uszu. Klimatu dodają trzaski płyty winylowej, które są wszech obecnie dostępne. Ciekaw jestem, czy L'Orange samplował wszystko z winyli. Jeśli tak, to ma u mnie strasznego plusa.

Każdemu, kto chce odpocząć od syntetycznych brzmień, jakimi teraz jesteśmy zewsząd bombardowani i każdemu, kto szuka ciekawych klimatycznie instrumentali, "Szalonego Pisarza" gorąco polecam. Dla mnie, słuchacza jazzu, soulu, lubiącego filmy noir, to wydawnictwo jest w pewnym sensie błogosławieństem. Nie za wiele jest teraz takich produkcji (osobiście nie znam żadnej), więc zachęcam do sprawdzania każdego materiału od L'Orange, który został doceniony, bo "The Mad Writer" został najlepiej sprzedającym się albumem na Bandcampie w tym tygodniu, w zaledwie dwa dni. Cieszy mnie to niezmiernie.

Strony producenta:
Bandcamp
Facebook
Na koniec, chciałbym polecić wam blogi ludzi, których namówiłem, bądź którzy mnie namówili do zrobienia swojego:
http://finems.blogspot.com/
http://butchhh.blogspot.com/
http://karolachojnowska.wordpress.com/

czwartek, 22 listopada 2012

good kid, m.A.A.d city


KENDRICK DUCKWORTH

Nie będę ukrywał, że jestem wielkim fanem Kendricka. Wiedzą to wszyscy moi znajomi, realni i wirtualni. Jest to dla mnie najlepszy obecnie raper i nikt nie zmieni mojego przekonania. Nie jest to w sumie żadna kontrowersyjna opinia, bo setki, a nawet tysiące świadomych słuchaczy rapu i ludzi, którzy mają wkład w tę kulturę i są jej częścią, podzielają ją [opinię]. Niezwykle charyzmatyczny, z charakterystycznym głosem (którym potrafi GENIALNIE modulować), z idealnym flow, z niezwykle ciekawymi tekstami, w których potrafi opowiadać całe historie - mógłbym wygłaszać peany na jego cześć non stop, ale spójrzmy prawdzie w oczy - mamy końcówkę 2012 roku, za nami dwa jego 'duże' albumy, jedna EPka, 6 mixtape'ów i MNÓSTWO luźnych kawałków, oraz zwrotek gościnnych (którymi niemal zawsze zjada gospodarza) - kto nie zna Kendricka Lamara? Każdy, kto interesuje się hip-hopem w stopniu więcej niż średnim, powinien znać tę postać. MUSI znać tę postać. Czasem smutno mi się robi, jak pomyślę, że ktoś nigdy nie będzie miał dane usłyszeć "Section.80", czy "good kid, m.A.A.d city". I właśnie ten drugi album, oficjalny debiut, będzie przedmiotem dzisiejszego rozkminiania-recenzowania. 




GOOD KID, M.A.A.D CITY

Jestem wielkim fanem Kendricka. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak wstyd mi przyznać (chyba nikt o tym nie wie, więc się ujawniam, hehe) - "Section.80" przesłuchałem dopiero w marcu tego roku, a to rok od oficjalnej premiery. Duży wpływ miało to, że na bieżąco z amerykańskim rapem jestem dopiero od okolic lutego/marca (a konkretniej od "Control System" Ab-soula; zajmę się tym albumem w przyszłości). Pierwszy album Lamara wywarł na mnie niemałe wrażenie, katowałem go raz za razem i od razu wskoczył do mojego prywatnego rankingu najlepszych. Kiedy raper podpisał kontrakt z Aftermath Records, wiedziałem, że uderzy z czymś naprawdę mocnym. Pierwszy singiel, który wyszedł 4 kwietnia, czyli letnie "The Recipe" z Dr. Dre, sprawił, że moje zainteresowanie płytą skoczyło na naprawdę wysoki poziom. 31 lipca przyniósł kolejne potężne uderzenie - "Swimming Pools (Drank)", drugi singiel, wyprodukowany przez T-Minusa, który zaczął bić rekordy popularności i śmigał po różnorakich listach (do którego powstał również klip). Ujawnioniono tytuł "good kid, m.A.A.d city" i ustalono datę premiery najpierw na początek października, potem ostatecznie na 22 października (współpraca z Dre <wewnętrzny dowcip>). Pojawiły się również snippety, które musiałem przesłuchać. Nie chcecie wiedzieć, co robiłem kilka dni przed premierą, czekając na wyciek. Na oficjalnym forum Kanye Westa, w temacie o płycie, było około 15 stron na minutę. Takiego shitstormu nie widzieliście nigdy. I ta cała atmosfera budowała napięcie. Kiedy ktoś wrzucił zdjęcie płyty i napisał, że robi upload przez kafejkę internetową (!), shitstorm rozszerzył się do rozmiarów huraganu Katrina. BANG! Płyta pojawiła się w sieci (PIRACTWO). Hosting tego nie wytrzymał, ale szczęśliwcy, którym udało się pobrać, już udostępniali album wszędzie gdzie się dało (PIRACTWO). Kiedy dostałem link do pobrania, kręciło mi się w głowie i brakowało tchu. Kiedy pobrałem i wrzuciłem na listę winampowską, przechodziły mnie dreszcze. Sam nie mogłem uwierzyć, że to już, że to ta chwila, że zaraz w uszach będę słyszał płytę mojego życia. Kliknąłem pierwszy track, o tytule "Sherane a.k.a Master Splinter’s Daughter", usłyszałem wkładanie kasety do magnetofonu i słowa modlitwy: "Lord God, I come to you a sinner."
Zaczęło się.





COMPTON - AIN'T NO CITY QUITE LIKE MINE

"good kid, m.A.A.d city" jest albumem koncepcyjnym, o czym może świadczyć napis na okładce - "A short film by Kendrick Lamar". Dwie wersje - zwykła i Deluxe, otrzymały dwie różne okładki. Na wersji zwykłej widzimy małego Kendricka z jego wujkiem Tonym, zaś druga przedstawia bordowego/brązowego vana. Obie okładki mają ciekawe powiązanie z treścią płyty, ale do tego przejdziemy później. Na 12 kawałkach (wersja Deluxe ma ich 15 + jeszcze kilka z różnych edycji, m.in. iTunes) przedstawiona jest krótka historia siedemnastoletniego Kendricka w jego rodzinnym mieście - słynnym i niebezpiecznym Compton. Historia tak niezwykle wciągająca i świetnie opowiedziana, że słuchając tego albumu wprost czujemy gorący klimat L.A., brzdęk upadającej amunicji z pistoletów maszynowych i zapach kurczaka, przepijanego sokiem z winogron. 

Zaczynamy od wprowadzenia w historię K Dota w "Sherane a.k.a Master Splinter’s Daughter". Kendrick opisuje zauroczenie do tytułowej Sherane i podróż vanem swojej matki (tak, to on jest na okładce edycji deluxe). Okazuje się to błędem, gdyż wpada w zasadzkę. Kawałek się urywa i słyszymy wiadomość nagraną na automatyczną sekretarkę - matka chce dostać samochód z powrotem. Słyszymy też ojca, który również nie jest zadowolony. Skity, które są zarówno w trakcie, jak przed i po kawałkach, są 'spoiwem' całej historii. Dodają genialnego klimatu i pozwalają przeżywać płytę jeszcze bardziej. Po wprowadzeniu, dostajemy jeden z lepszych wałków - "Bitch, Don't Kill My Vibe". Początkowo, miała się na nim udzielać Lady Gaga, ale pomysł finalnie nie wypalił (jednak można usłyszeć wersję bez masteringu), co wyszło na plus. Kolejny jest "Backseat Freestyle", gdzie bit wyprodukował znienawidzony przeze mnie Hit-Boy (jebać trap od zawsze) i tutaj możemy doświadczyć genialnej modulacji głosem przez Kendricka. Stopniowe wykrzykiwanie "No way, biaaaatch" wrzuca pozytywne ciary, a sam numer jest niezwykle bengerowy. 

Czwartym epizodem historii Lamara, jest "The Art of Peer Pressure". Track mówi o presji, jaką wywiera na nas otoczenie. Kendrick, zwykle 'grzeczny' chłopak, będąc z kolegami udaje się okradać domy, wdawać się w utarczki z innymi gangami (K Dot nigdy nie identyfikował się z żadnym i przez to też miał problemy), ogólnie prowadząc 'typowe życie młodego z Compton'. 

"Really I'm a sober soul but I'm with the homies right now."

"I got the blunt in my mouth
Usually I’m drug-free, but shit I’m with the homies"

"Rush a nigga quick and then we laugh about it
That’s ironic ‘cause I’ve never been violent, until I’m with the homies"

Te wersy dokładnie o tym mówią. W zasadzie, ten kawałek jest ironią i wyśmiewa takie zachowanie; słychać to w interlude'ach między zwrotkami. Ileż to razy daliśmy sie namówić komuś na zrobienie czegoś wbrew sobie i własnym zasadom, byleby tylko być tacy jak inni? Na plus zmiana bitu i genialny sampel w drugiej drugiej części utworu.

Następnie wjeżdża "Money Trees" z gościnnym występem innego członka Black Hippy - Jay Rocka. Mimo tego, że dla mnie jest najsłabszy z całego kolektywu, to ostatnimi czasy podwyższył formę ("YOLA" buja bardzo) i nie zawiódł na albumie. Szóstym kawałkiem jest "Poetic Justice", który to niejako jest dopełnieniem historii Sherane i opisuje uczucia K Dota. Dostajemy tutaj gościnkę tego nieszczęsnego Drake'a, którego twórczości nie przetrawię nigdy i jest znośny dla mnie na dwóch trackach - tutaj i u Weeknd'a. Pięknie zasamplowany damski wokal i nieziemskie flow gospodarza - miód. "good kid" i "m.A.A.d city" to następne utwory na trackliście. Są one idealnym opisem 'dobrego chłopaka ze złego miasta'. Dla policji wszyscy młodzi z Compton to gangsterzy i kryminaliści; tak ciężko osiągnąć coś, będąc od razu szufladkowanym. Drugi track jest totalnym przeciwieństwem pierwszego i to jest 'agresywny' opis życia w Compton. Zwrotkę dała tutaj legenda gangsta rapu - MC Eiht. Bit znowu zrobił Hit-Boy, co z początku bardzo mnie raziło, ale potem zaczął pasować do konceptu [bit]. Kawałek genialnie otwierają słowa:

"If Pirus and Crips all got along
They'd probably gun me down by the end of this song
Seem like the whole city go against me
Every time I'm in the street I hear."

Jak ktoś jest wielbicielem g-funku, to drugi bit, z drugiej części kawałka, spowoduje u niego orgazm. Piszczały przywodzą na myśl początki lat 90. i złotą erę gangsta rapu. Następny w kolejności jest singlowy "Swimming Pools (Drank)", ale poszerzony o kolejną zwrotkę Kendricka. O tym tracku nie muszę nic pisać, bo wszystko zostało już powiedziane.
 I TERAZ UWAGA! Skit kończący i następny utwór to dla mnie coś, co zawsze powoduje łzy w oczach. Zawsze też mam ciary, zawsze. Nie będe wam spoilował tego, bo trzeba usłyszeć to samemu, naprawdę. Nie wiem, czy jest coś w tym roku w rapie, co równie mnie złapało za serce. Oczywiście mowa o "Sing About Me, I’m Dying of Thirst", gdzie słyszymy rozpacz Kendricka po śmierci jego kolegi i ostateczne porzucenie dawnego życia:

"Tired of running, tired of hunting
My own kind but retiring nothing"

Dla mnie, to jest najpiękniejszy track tego roku. Trzeba to samemu przeżyć i usłyszeć. W "Real" dostajemy obraz 'prawdziwego' Kendricka, który już porzucił 'złe życie'. Piękny śpiew Anny Wise w refrenie, którą można usłyszeć np. na "Oneirology" CunninLynguistsów. Historię Lamara zamyka "Compton" z featuringiem Dr. Dre. Kawałek jest opisem kogoś, kim Duckworth jest obecnie. Zerwał ze stereotypem i osiągnął coś, nie mając praktycznie nic. Taśma się kończy. Wpatruję się jak głupi w monitor i nie mogę wydusić słowa.




THIS IS KING KENDRICK LAMAR

Nie mogę wystawić tej płycie żadnej oceny. Po prostu jeśli chodzi o Kendricka, nie jestem w ogóle obiektywny. Mam kilku takich raperów, o których nie potrafię powiedzieć ani złego słowa; Lamar jest właśnie jednym z nich. To niesamowite, jak dobrze koncept "GKMC" został wypełniony. Już po pierwszym odsłuchu chcemy tych odsłuchów więcej. To nie jest zdecydowanie płyta na jeden raz. Nie da się jej po prostu zrozumieć; dopiero stopniowo zaczynamy rozkminiać, o co tu chodzi. Tutaj wszystko jest dopracowane, każdy kawałek wiąże się z drugim (są nawet nawiązania do historii z "Section.80"!). MAJSTERSZTYK.

Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo historia rapu tworzyła się na moich oczach i w moich uszach. Tak jak starsze pokolenie żyło w czasach Tupaca i Biggiego, czy złotych latach 90., tak my mamy okazję przeżywać narodziny nowej legendy. Powinniśmy dziękować za to, bardzo dziękować. "Will you let hip-hop die on October 22nd?" - nie, nie pozwoliliśmy. Muszę sobie w końcu sprawić oryginał, bo jednak taką płytę po prostu trzeba mieć. Będzie dobrym prezentem na gwiazdkę.

YA BISH!

PS. Zapomniałbym o cichym bohaterze tej płyty. Oczywiście mowa o JMSNie, który udzielił się wokalnie na 7 trackach. Sprawdzajcie "Priscillę" ;)



Introdukcja


Witajcie moi milusińscy!
Kto by pomyślał, że mogę założyć bloga! Nie no, w sumie każdy, bo pisanie ogromnych statusów na Facebooku było niewystarczające i musiałem znaleźć alternatywę (a pewnie nikt tego i tak nie czytał, hehe). Blog daje mi lepsze 'warunki' do przelewania moich wypocin na serwer. Impulsem do założenia była koleżanka (pozdro, pozdro :3), która mnie w jakiś sposób do tego namówiła. O czym będę pisał? O wszystkim, hehe. Głównie o muzyce, jakieś recenzje albumów rapowych (i nie tylko) zarówno polskich jak i zagranicznych. Nie uważam się za jakiegoś eksperta, także recki będą pisane 'po mojemu'. Oczywiście napiszę też o czymś innym, zależy od nastroju i stanu trzeźwości. Nie wiem, jak często będę publikował nowe posty; czasu teraz nie mam za wiele, ale minimalnie raz w tygodniu postaram się wrzucać. Dopiero staram się opanowywać możliwości, toteż wygląd, layout i inne technikalia blogu mogą się zmieniać. I chyba tyle słowem wstępu.