czwartek, 22 listopada 2012

good kid, m.A.A.d city


KENDRICK DUCKWORTH

Nie będę ukrywał, że jestem wielkim fanem Kendricka. Wiedzą to wszyscy moi znajomi, realni i wirtualni. Jest to dla mnie najlepszy obecnie raper i nikt nie zmieni mojego przekonania. Nie jest to w sumie żadna kontrowersyjna opinia, bo setki, a nawet tysiące świadomych słuchaczy rapu i ludzi, którzy mają wkład w tę kulturę i są jej częścią, podzielają ją [opinię]. Niezwykle charyzmatyczny, z charakterystycznym głosem (którym potrafi GENIALNIE modulować), z idealnym flow, z niezwykle ciekawymi tekstami, w których potrafi opowiadać całe historie - mógłbym wygłaszać peany na jego cześć non stop, ale spójrzmy prawdzie w oczy - mamy końcówkę 2012 roku, za nami dwa jego 'duże' albumy, jedna EPka, 6 mixtape'ów i MNÓSTWO luźnych kawałków, oraz zwrotek gościnnych (którymi niemal zawsze zjada gospodarza) - kto nie zna Kendricka Lamara? Każdy, kto interesuje się hip-hopem w stopniu więcej niż średnim, powinien znać tę postać. MUSI znać tę postać. Czasem smutno mi się robi, jak pomyślę, że ktoś nigdy nie będzie miał dane usłyszeć "Section.80", czy "good kid, m.A.A.d city". I właśnie ten drugi album, oficjalny debiut, będzie przedmiotem dzisiejszego rozkminiania-recenzowania. 




GOOD KID, M.A.A.D CITY

Jestem wielkim fanem Kendricka. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak wstyd mi przyznać (chyba nikt o tym nie wie, więc się ujawniam, hehe) - "Section.80" przesłuchałem dopiero w marcu tego roku, a to rok od oficjalnej premiery. Duży wpływ miało to, że na bieżąco z amerykańskim rapem jestem dopiero od okolic lutego/marca (a konkretniej od "Control System" Ab-soula; zajmę się tym albumem w przyszłości). Pierwszy album Lamara wywarł na mnie niemałe wrażenie, katowałem go raz za razem i od razu wskoczył do mojego prywatnego rankingu najlepszych. Kiedy raper podpisał kontrakt z Aftermath Records, wiedziałem, że uderzy z czymś naprawdę mocnym. Pierwszy singiel, który wyszedł 4 kwietnia, czyli letnie "The Recipe" z Dr. Dre, sprawił, że moje zainteresowanie płytą skoczyło na naprawdę wysoki poziom. 31 lipca przyniósł kolejne potężne uderzenie - "Swimming Pools (Drank)", drugi singiel, wyprodukowany przez T-Minusa, który zaczął bić rekordy popularności i śmigał po różnorakich listach (do którego powstał również klip). Ujawnioniono tytuł "good kid, m.A.A.d city" i ustalono datę premiery najpierw na początek października, potem ostatecznie na 22 października (współpraca z Dre <wewnętrzny dowcip>). Pojawiły się również snippety, które musiałem przesłuchać. Nie chcecie wiedzieć, co robiłem kilka dni przed premierą, czekając na wyciek. Na oficjalnym forum Kanye Westa, w temacie o płycie, było około 15 stron na minutę. Takiego shitstormu nie widzieliście nigdy. I ta cała atmosfera budowała napięcie. Kiedy ktoś wrzucił zdjęcie płyty i napisał, że robi upload przez kafejkę internetową (!), shitstorm rozszerzył się do rozmiarów huraganu Katrina. BANG! Płyta pojawiła się w sieci (PIRACTWO). Hosting tego nie wytrzymał, ale szczęśliwcy, którym udało się pobrać, już udostępniali album wszędzie gdzie się dało (PIRACTWO). Kiedy dostałem link do pobrania, kręciło mi się w głowie i brakowało tchu. Kiedy pobrałem i wrzuciłem na listę winampowską, przechodziły mnie dreszcze. Sam nie mogłem uwierzyć, że to już, że to ta chwila, że zaraz w uszach będę słyszał płytę mojego życia. Kliknąłem pierwszy track, o tytule "Sherane a.k.a Master Splinter’s Daughter", usłyszałem wkładanie kasety do magnetofonu i słowa modlitwy: "Lord God, I come to you a sinner."
Zaczęło się.





COMPTON - AIN'T NO CITY QUITE LIKE MINE

"good kid, m.A.A.d city" jest albumem koncepcyjnym, o czym może świadczyć napis na okładce - "A short film by Kendrick Lamar". Dwie wersje - zwykła i Deluxe, otrzymały dwie różne okładki. Na wersji zwykłej widzimy małego Kendricka z jego wujkiem Tonym, zaś druga przedstawia bordowego/brązowego vana. Obie okładki mają ciekawe powiązanie z treścią płyty, ale do tego przejdziemy później. Na 12 kawałkach (wersja Deluxe ma ich 15 + jeszcze kilka z różnych edycji, m.in. iTunes) przedstawiona jest krótka historia siedemnastoletniego Kendricka w jego rodzinnym mieście - słynnym i niebezpiecznym Compton. Historia tak niezwykle wciągająca i świetnie opowiedziana, że słuchając tego albumu wprost czujemy gorący klimat L.A., brzdęk upadającej amunicji z pistoletów maszynowych i zapach kurczaka, przepijanego sokiem z winogron. 

Zaczynamy od wprowadzenia w historię K Dota w "Sherane a.k.a Master Splinter’s Daughter". Kendrick opisuje zauroczenie do tytułowej Sherane i podróż vanem swojej matki (tak, to on jest na okładce edycji deluxe). Okazuje się to błędem, gdyż wpada w zasadzkę. Kawałek się urywa i słyszymy wiadomość nagraną na automatyczną sekretarkę - matka chce dostać samochód z powrotem. Słyszymy też ojca, który również nie jest zadowolony. Skity, które są zarówno w trakcie, jak przed i po kawałkach, są 'spoiwem' całej historii. Dodają genialnego klimatu i pozwalają przeżywać płytę jeszcze bardziej. Po wprowadzeniu, dostajemy jeden z lepszych wałków - "Bitch, Don't Kill My Vibe". Początkowo, miała się na nim udzielać Lady Gaga, ale pomysł finalnie nie wypalił (jednak można usłyszeć wersję bez masteringu), co wyszło na plus. Kolejny jest "Backseat Freestyle", gdzie bit wyprodukował znienawidzony przeze mnie Hit-Boy (jebać trap od zawsze) i tutaj możemy doświadczyć genialnej modulacji głosem przez Kendricka. Stopniowe wykrzykiwanie "No way, biaaaatch" wrzuca pozytywne ciary, a sam numer jest niezwykle bengerowy. 

Czwartym epizodem historii Lamara, jest "The Art of Peer Pressure". Track mówi o presji, jaką wywiera na nas otoczenie. Kendrick, zwykle 'grzeczny' chłopak, będąc z kolegami udaje się okradać domy, wdawać się w utarczki z innymi gangami (K Dot nigdy nie identyfikował się z żadnym i przez to też miał problemy), ogólnie prowadząc 'typowe życie młodego z Compton'. 

"Really I'm a sober soul but I'm with the homies right now."

"I got the blunt in my mouth
Usually I’m drug-free, but shit I’m with the homies"

"Rush a nigga quick and then we laugh about it
That’s ironic ‘cause I’ve never been violent, until I’m with the homies"

Te wersy dokładnie o tym mówią. W zasadzie, ten kawałek jest ironią i wyśmiewa takie zachowanie; słychać to w interlude'ach między zwrotkami. Ileż to razy daliśmy sie namówić komuś na zrobienie czegoś wbrew sobie i własnym zasadom, byleby tylko być tacy jak inni? Na plus zmiana bitu i genialny sampel w drugiej drugiej części utworu.

Następnie wjeżdża "Money Trees" z gościnnym występem innego członka Black Hippy - Jay Rocka. Mimo tego, że dla mnie jest najsłabszy z całego kolektywu, to ostatnimi czasy podwyższył formę ("YOLA" buja bardzo) i nie zawiódł na albumie. Szóstym kawałkiem jest "Poetic Justice", który to niejako jest dopełnieniem historii Sherane i opisuje uczucia K Dota. Dostajemy tutaj gościnkę tego nieszczęsnego Drake'a, którego twórczości nie przetrawię nigdy i jest znośny dla mnie na dwóch trackach - tutaj i u Weeknd'a. Pięknie zasamplowany damski wokal i nieziemskie flow gospodarza - miód. "good kid" i "m.A.A.d city" to następne utwory na trackliście. Są one idealnym opisem 'dobrego chłopaka ze złego miasta'. Dla policji wszyscy młodzi z Compton to gangsterzy i kryminaliści; tak ciężko osiągnąć coś, będąc od razu szufladkowanym. Drugi track jest totalnym przeciwieństwem pierwszego i to jest 'agresywny' opis życia w Compton. Zwrotkę dała tutaj legenda gangsta rapu - MC Eiht. Bit znowu zrobił Hit-Boy, co z początku bardzo mnie raziło, ale potem zaczął pasować do konceptu [bit]. Kawałek genialnie otwierają słowa:

"If Pirus and Crips all got along
They'd probably gun me down by the end of this song
Seem like the whole city go against me
Every time I'm in the street I hear."

Jak ktoś jest wielbicielem g-funku, to drugi bit, z drugiej części kawałka, spowoduje u niego orgazm. Piszczały przywodzą na myśl początki lat 90. i złotą erę gangsta rapu. Następny w kolejności jest singlowy "Swimming Pools (Drank)", ale poszerzony o kolejną zwrotkę Kendricka. O tym tracku nie muszę nic pisać, bo wszystko zostało już powiedziane.
 I TERAZ UWAGA! Skit kończący i następny utwór to dla mnie coś, co zawsze powoduje łzy w oczach. Zawsze też mam ciary, zawsze. Nie będe wam spoilował tego, bo trzeba usłyszeć to samemu, naprawdę. Nie wiem, czy jest coś w tym roku w rapie, co równie mnie złapało za serce. Oczywiście mowa o "Sing About Me, I’m Dying of Thirst", gdzie słyszymy rozpacz Kendricka po śmierci jego kolegi i ostateczne porzucenie dawnego życia:

"Tired of running, tired of hunting
My own kind but retiring nothing"

Dla mnie, to jest najpiękniejszy track tego roku. Trzeba to samemu przeżyć i usłyszeć. W "Real" dostajemy obraz 'prawdziwego' Kendricka, który już porzucił 'złe życie'. Piękny śpiew Anny Wise w refrenie, którą można usłyszeć np. na "Oneirology" CunninLynguistsów. Historię Lamara zamyka "Compton" z featuringiem Dr. Dre. Kawałek jest opisem kogoś, kim Duckworth jest obecnie. Zerwał ze stereotypem i osiągnął coś, nie mając praktycznie nic. Taśma się kończy. Wpatruję się jak głupi w monitor i nie mogę wydusić słowa.




THIS IS KING KENDRICK LAMAR

Nie mogę wystawić tej płycie żadnej oceny. Po prostu jeśli chodzi o Kendricka, nie jestem w ogóle obiektywny. Mam kilku takich raperów, o których nie potrafię powiedzieć ani złego słowa; Lamar jest właśnie jednym z nich. To niesamowite, jak dobrze koncept "GKMC" został wypełniony. Już po pierwszym odsłuchu chcemy tych odsłuchów więcej. To nie jest zdecydowanie płyta na jeden raz. Nie da się jej po prostu zrozumieć; dopiero stopniowo zaczynamy rozkminiać, o co tu chodzi. Tutaj wszystko jest dopracowane, każdy kawałek wiąże się z drugim (są nawet nawiązania do historii z "Section.80"!). MAJSTERSZTYK.

Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo historia rapu tworzyła się na moich oczach i w moich uszach. Tak jak starsze pokolenie żyło w czasach Tupaca i Biggiego, czy złotych latach 90., tak my mamy okazję przeżywać narodziny nowej legendy. Powinniśmy dziękować za to, bardzo dziękować. "Will you let hip-hop die on October 22nd?" - nie, nie pozwoliliśmy. Muszę sobie w końcu sprawić oryginał, bo jednak taką płytę po prostu trzeba mieć. Będzie dobrym prezentem na gwiazdkę.

YA BISH!

PS. Zapomniałbym o cichym bohaterze tej płyty. Oczywiście mowa o JMSNie, który udzielił się wokalnie na 7 trackach. Sprawdzajcie "Priscillę" ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz